Lament buntownika
Ewa Sonnenberg
Napisałem tyle brzydkich i nieprzyzwoitych wierszy
i ani jedna osoba nie była zgorszona przeciwnie
wołano „jeszcze” czułem się prawie jak święty
tyle nieostrożnych wyznań pod adresem kobiet i mężczyzn
dwuznacznych wulgarnych brutalne gwałty na liryce
a mimo to wlokła się za mną paskudnie dobra opinia
zgromadziłem niezliczoną ilość przeczeń sformułowań na kontrze
sam się w tym pogubiłem a wciąż słyszę obrzydliwe hasła otuchy:
„niepoprawny pesymista” jakby te „nie” policzyli
tyle razy przeklinałem na łamach prasy literackiej
i żadnego „jak tak można” tylko honoraria przekazem pocztowym
tyle razy wyznawałem publicznie swoje grzechy
na oczach innych prałem własne brudy
i zawsze odchodziłem rozgrzeszony: „idź i nie fatyguj się więcej”
tyle razy wybiegałem nagi na środek miasta
w milczeniu zjawiała się anonimowa paczka z konfekcją od Diora
i różowy bilecik: „uważaj, bo się przeziębisz”
żeby chociaż jakiś stosik mały miniaturkowy do postawienia na szafce nocnej
nic z tego publikacje wywiady kwiaty nagrody spotkania bale i inne takie świństwa
nudne lata dziewięćdziesiąte żadnego linczowania zmęczony mizerny tłum
z codziennymi gazetami nekrologami horoskopem i programem telewizyjnym
humanitarnym: „czy wszysko dobrze?” „czy jesteś zdrowy?”
odrażająco pretensjonalna retoryka codzienności
za którą ciągnie się długi cień ostatniego wersu:
czyżby to co napisałem było prawdą?
A Rebel’s Lament
translated by Katarzyna Jakubiak
I’ve written so many ugly and dirty poems
and not a single person was outraged just the opposite
they called for “more” I felt almost holy
so many risky confessions directed to women and men
ambiguous vulgar savage rapes of the lyrical
and yet I was followed by a disgustingly good reputation
I’ve assembled so many negations and retorts
I lost myself in them but I can still hear the repulsive words of comfort
“you incurable pessimist” as if they counted my “no’s”
I cursed so many times in literary magazines
and never had any “how can you’s” only royalty checks
I confessed my sins publically so many times
I aired my dirty laundry in front of everyone
and yet I was always absolved: “Go and bother no more”
so many times I rushed naked to city centers
and always anonymous packages came out of nowhere — with Dior’s lingerie
and notes on pink paper: “Be careful not to catch cold”
how I wished for a tiny little stake to be lit on my bedside table
no way just publications flowers awards interviews readings banquets and other crap
those boring nineties without lynches only a thin worn-out crowd
with their daily papers obituaries horoscopes and TV listings
their humanitarian “are you ok?” “how is your health?”
the pretentious rhetoric of every day
that trails the shadow of the last verse behind it
could what I’ve written be true
about the author